Menu główne:
PIERWSZE KROKI
Zaczęło się przed ponad dwudziestu laty, kiedy moje życie waliło się w gruzy - rozpadało się moje małżeństwo, otaczający mnie ludzie w większości okazywali się nie takimi, z jakimi chciałabym mieć do czynienia: skostniali w swoich poglądach i postawach, trzymający się kurczowo bolesnych dla nich sytuacji i raniących istot, żyjący w obawie przed potępieniem za przeciwstawienie się tradycji i innym ludziom, bez aspiracji do rozwoju, przeciwni jakimkolwiek zmianom, które mogłyby zmienić ich życie na lepsze...
Tak widziałam wtedy otaczających mnie ludzi, bo takich wtedy przyciągałam.
W tamtych czasach osądzałam, oceniałam, krytykowałam, wartościowałam…
Bywało, że gardziłam głupotą, ciemnotą, wywyższałam się, czułam się lepsza od wielu z nich, nieraz pytałam: dlaczego oni nic nie rozumieją, nie jarzą, nie kumają? Całkiem ślepi i głusi! W swej zarozumiałości i pysze sądziłam, że ja wiem jak jest naprawdę, a oni nie wiedzą…
Przebywanie pod wspólnym dachem i dzielenie życia z mężem- alkoholikiem, nie było szczytem szczęścia, ani azylem bezpieczeństwa, ani też źródłem dobrego samopoczucia….
Do tego nieciekawe układy w domu rodzinnym, przede wszystkim z moim ojcem, jak również z innymi członkami rodziny.
Po ukończeniu studiów szukałam pracy jak najdalej od domu rodzinnego, gdyż czułam, że uduszę się w domowej atmosferze wzajemnych żalów, obraz, pretensji, manipulacji. Odwiedzałam rodziców od czasu do czasu i raczej na krótki okres...
W pracy, którą bardzo lubiłam, przytrafiały się konflikty z moimi pierwszymi szefami - wtedy byłam święcie przekonana, że ich przyczyna leży tylko i wyłącznie po ich stronie, że się mnie czepiają, że mi zazdroszczą, że są starzy i skostniali w swoim widzeniu świata, że mają klapki na oczach...
W życiu osobistym te i inne wydarzenia zaowocowały silną nerwicą, niewiarą, pesymizmem, a w końcu poważną depresją, której wtedy nie potrafiłam rozpoznać i nazwać, jak również poważnymi chorobami fizycznymi i operacjami - najpierw tarczycy (1988 rok), a trzy- cztery lata później - guzem piersi.
Paliłam mnóstwo papierosów, czasem uciekałam w różne nieprzemyślane i destrukcyjne działania i wyobrażenia, które wtedy wydawały mi się atrakcyjne z jakichś względów.
Radością była dla mnie moja praca w szkole, działalność w harcerstwie, czytanie, pisanie i sięganie do wiedzy. Pochłanianie olbrzymiej ilości książek od najmłodszych lat było także formą ucieczki od szarej rzeczywistości, od problemów codzienności...
Nie ukrywam, że zdarzało mi się wtedy myśleć o śmierci, a nawet o samobójstwie i pielęgnować w sobie przekonanie, że śmierć jest najlepszym rozwiązaniem...
Największą pociechą było przebywanie z dziećmi - jestem matką dwojga wspaniałych dzieci: córki i syna, które teraz są dorosłymi ludźmi. Odpowiedzialność i troska o nie oraz świadomość, że jestem dla nich oparciem, stały się motorem napędowym mojego ówczesnego życia.
Powoli przekonywałam się, że NIE MA TEGO ZŁEGO, CO BY NA DOBRE NIE WYSZŁO i o tym, że nie ma w życiu takiej sytuacji, z której nie dałoby się wyjść.
Bez względu na to jak głęboko jest dno, na którym aktualnie jesteśmy, zawsze można od dna odbić się i wypłynąć. A od dna jest tylko jedna droga - do góry....Wystarczy nasza świadoma decyzja i prośba do Boga (Wszechświata, Stwórcy, Wyższego Ja, Boskiej Mocy itp..
Pewnego dnia "nadeszło przebudzenie".
Do tej pory agresję w postaci żalów, obrażania się, pretensji itp., wylewałam na innych i miałam pretensje do Boga, że zapomniał o mnie. Obwiniałam ludzi z otoczenia za to, co mnie w życiu spotyka, piętnowałam konkretne sytuacje i z rozpaczą pytałam: "dlaczego ja", "dlaczego mnie to spotkało i za co?" Sądziłam, że to ONI są podli i powinni się zmienić. Wtedy wszystko obracało się przeciw mnie, bo nie potrafiłam zaakceptować tego, co mnie w życiu spotyka. Wszelkie lekcje, dane przez Wszechświat/ Boga traktowałam jako zło, jako karę, jako gnębienie mnie, jako tragedie i nieszczęścia…. Moja agresja musiała zostać zablokowana "odgórnie" poprzez niepowodzenia i choroby ciała. Złościłam się też na siebie, że tkwię w tak beznadziejnej sytuacji i pozwalam sobie na takie paskudne życie.
Kiedy przestałam widzieć wyjście, powiedziałam sobie: MAM DOSYĆ!
I pewnie, jak każdy, kto wstąpił na drogę rozwoju duchowego, wie, że Opatrzność podsuwa nam w takim momencie to, co akurat jest nam najbardziej przydatne, adekwatne do naszego poziomu rozwoju. Nie jestem wyjątkiem od tej zasady, jak również od zasady, że potrzeba rozwoju rodzi się najczęściej w najtrudniejszych momentach życia i staje się "ostatnią deską ratunku", nadzieją, że coś się odmieni w naszym życiu, że może uda się zacząć od nowa... Pojawiło się ciche przeświadczenie, że to nie ONI, ale to JA mam sie zmienić, bo to moje życie...
Podczas kolejnych wakacji , będąc u koleżanki, natknęłam się na książkę, której sam tytuł sprawił, że przysiadłam z wrażenia. Przetarłam oczy i znów zobaczyłam przed sobą wyraźne litery: MOŻESZ UZDROWIĆ SWOJE ŻYCIE (Louise Hay).
Gorączkowo ją przejrzałam i wiedziałam, że to ona mnie znalazła po to, abym mogła się odbić od dna. Ta książka na prawie dwa lata stała się moją Biblią, która posługiwałam się na co dzień, według wskazówek w niej zawartych pracowałam intensywnie nad sobą. Od tej pory zaczęły się pojawiać przed moimi oczami i do mego użytku inne książki, artykuły, broszury, choć były to czasy, kiedy o tego typu literaturę było trudno.
Z ciekawszych metod, które sama przyswoiłam i z zapałem, skutecznie praktykowałam, wymienię tutaj: psychotroniczną metodę Evelyn Monahan, metodę Silvy, trening uatogenny Schultza i inne. Poznałam też mnóstwo innych metod samoleczenia, samouzdrawiania, samodoskonalenia. Potem przyszła kolej na zgłębienie poradników N. Peale'a, N. Hill'a, D. Carnegie'i itd., a także książek Marphiego o podświadomości. Od dawna interesowały mnie sny, więc zajmowałam się nimi teoretycznie i praktycznie, a także zagadnienia życia po życiu. Oczywiście, zaczynałam od science fiction, zaginionych cywilizacji, niewyjaśnionych zjawisk parapsychicznych i cywilizacyjnych, UFO itp.
Do pewnego momentu wszystko robiłam sama, w obawie, żeby nie uzależnić się od jakiegoś guru... Było to dla mnie niezwykle ważne.
Z czasem, kiedy zauważyłam, że mój rozwój nie jest tak efektywny, jak bym sobie tego życzyła. Postanowiłam wyjść do ludzi i od innych nauczyć się nowych sposobów pracy nad sobą - samodoskonalenia, samouzdrawiania. I znów, jak na zawołanie, pojawiły się w moim życiu wiadomości na ten temat oraz odpowiednie kontakty.
Wybrałam regresing, radiestezję, bioterapię, zabiegi fantomowe i medycynę chińską oraz inne formy pracy z energiami (np. reiki), oczywiście, w połączeniu z intensywnym rozwojem duchowym. Jeszcze hunę - starożytny system wiedzy psychologicznej i socjologicznej, obejmujący wyjątkowo skuteczne praktyki poznania pozazmysłowego, uzdrawiania, kreacji, który zajmował i zajmuje w moim życiu poczesne miejsce.
"Nauczyłam się" modlić, medytować, afirmować, wizualizować, docierać do podświadomości swojej i innych, rozumieć i widzieć destrukcyjne wzorce, które skutkują w życiu każdego człowieka niepowodzeniami, tragediami, chorobami itp.
W swoim czasie intensywnie pracowałam nad różnymi formami relaksu.
Regresing pomaga w uwolnieniu się od wielu obciążeń karmicznych i sprawia, że nasze życie staje się łatwiejsze, zdrowsze, radośniejsze, szczęśliwsze. Badania radiestezyjne przynoszą mi wiele satysfakcji i radości. Od dawna praktykuję pracę z wahadłami leczniczymi i mam ich cały zestaw.
Potem w moim życiu pojawiły się inne formy samodoskonalenia, samouzdrawiania i pomagania innym. Poznałam i praktykowałam metodę Detzlera czyli SRT (Wolność Duszy). Miałam do czynienia z metodą Ryodoraku. Nauczyłam się kontaktów ze światem astralnym, wykonuję egzorcyzmy i odprowadzam dusze. Zgłębiłam psychometrię, wykonuję analizy psychometryczne (np. rozwoju duchowego, związków i inne).
Aktywnie zajmowałam się też Techniką Emocjonalnej Wolności czyli EFT.
Od dawna fascynuje mnie fizyka kwantowa i nowy sposób widzenia świata.
Potem przyszedł czas na prowadzenie kursów rozwoju duchowego na przemian z Leszkiem Żądło w Tolkmicku, wykładów na Uniwersytecie Trzeciego Wieku i w Klubie Ezoterycznym w Siedlcach oraz czas wykonywania zabiegów energetycznych dla zainteresowanych osób. Leszkowi dziękuję bardzo, że stał się moim nauczycielem, drogowskazem, że po drodze nam na duchowej ścieżce.
Jednak poszczególne metody traktowałam zawsze jako kolejny etap lub element moich kontaktów z Bogiem i wciąż poszukuję sposobów na zwiększenie efektywności i skuteczności tych kontaktów.
W ostatnich latach bardzo zajmują i rozwijają mnie następujące metody:
Metoda ho'oponopono, która jest niezwykle silną formą oczyszczania karmy. Metoda ta ma dwie "postaci" starą, tradycyjną, reprezentowaną w Polsce przez Annę Kliegert, uczennicę Simeony Mornah (ukończyłam odpowiednie kursy) oraz nowszą formę, stworzoną przez dr. Hew Lena. Obie są wspaniałe i obie praktykuję.
Bardzo dużą rolę w moim życiu odegrało Radykalne Wybaczanie, które stosuję do dziś, bo skutkuje ono naprawdę silnym oczyszczeniem podświadomości.
Fascynują mnie także ustawienia rodzinne Berta Hellingera. Uczestniczyłam w odpowiednim kursie i stosuję formy pracy związane z tą metodą.
Następnie pojawiły się na mojej drodze metody związane z bezpośrednim połączeniem ze Źródłem, a wśród nich ta, która najbardziej mi odpowiada - The reconnecttive, która w praktyce sprowadza się do czerpania energii i mądrości wprost z Boskiego Źródła.
Na obecnym etapie najbardziej do mnie przemawia to diagnostyka karmy, stworzona przez Siergieja Łazariewa, a propagowana także przez Marijana Ogorevca. Uczestnictwo z warszawskim seminarium Łazariewa stało się dla mnie przełomowym momentem. Dziś czytam Łazariewa także w oryginale i uczę się widzieć struktury energetyczne (karmiczne) człowieka.
Nauczyłam sie patrzeć na człowieka jak na istotę energetyczną, widzieć jego konstrukcję energetyczną, odczytywać przyczyny, najczęściej karmiczne i wskazywać drogę wyjścia z traumatycznej sytuacji. Właściwie uczę się widzieć więcej i wyraźniej, oczyszczać drogę do Boga.
Dziś widzę, że wszystkie metody sprawdzają się do jednego. Tym pojęciem jest MIŁOŚĆ. Św. Augustyn mawiał: KOCHAJ I RÓB CO CHCESZ.
Coraz mocniej utwierdzam sie w tym przekonaniu. Nie ma nic silniejszego niż miłość do Boga- Wszechświata- Stwórcy- Boskiej Mocy- nieważne jak nazywasz tę kosmiczną siłę, którą fizycy kwantowi nazywają polem morfogenetycznym (R. Scheldrake) lub torsyjnym (E. Szypow) lub jeszcze inaczej.
To MIŁOŚĆ do BOGA powinna stać na najwyższym miejscu w naszej ziemskiej hierarchii wartości, bo dzięki niej dzieje się wszystko, łącznie z naszym życiem. A przestrzeganie praw Wszechświata i boskiej logiki - to nasz obowiązek. Żyjemy w materialnym świecie, gdzie obowiązują prawa i zasady stworzone przez ludzi, ale istnieją też boskie zasady, obowiązujące w wysokowibracyjnym świecie duchowym, którego nie zawsze potrafimy doświadczyć. Ponieważ jesteśmy istotami duchowymi żyjącymi w materii, więc obowiązują nas obie logiki: ziemska i boska i dotyczą nas oba poziomy praw i zasad: ziemska i boska.
CZY W MOIM ŻYCIU COŚ SIĘ ZMIENIŁO, OD KIEDY ZAJĘŁAM SIĘ ROZWOJEM?
Oczywiście. Już w pierwszym okresie stało się to bardzo widoczne. Przede wszystkim pozbyłam się wzorców wszelkich chorób - łącznie z guzem piersi. Dziś jestem zdrową kobietą, choć zdarzają się przypadłości zdrowotne, informujące mnie o sferze moich problemów, które mam do oczyszczenia.
Przestałam być wojowniczką, agresorem, przestałam walczyć ze wszystkimi i wszystkim, co nie mieściło się w mojej filozofii życiowej i być przekonaną, że tylko ja mam rację i wiem/potrafię najlepiej. Uczyłam się i uczę nadal akceptować i szanować wszystkich i wszystko, co wcześniej nie było takie oczywiste, bo potrafiłam wojować z autorytetami i z samym Bogiem…
Rozstałam się z mężem- alkoholikiem. Rzuciłam palenie papierosów. Moje stosunki z ojcem i resztą rodziny poprawiły się, kiedy wybaczyłam tyle, ile wtedy potrafiłam i spojrzałam na nasze relacje z innej perspektywy. Tata nie żyje, ale wypłynęły relacje z bratem i mamą. Dziś wiem, że oboje są moimi bardzo surowymi nauczycielami (podobnie jak ja jestem ich nauczycielką) i na razie pracuję nad oczyszczeniem tego, na co oni mi wskazują. Końcówki obciążeń są naprawdę trudne do uwolnienia…
W pracy stało się podobnie - wkrótce zostałam dyrektorem szkoły, najpierw podstawowej, a potem gimnazjum, które tworzyłam od początku. Następnie tworzyłam kolejne szkoły- liceum i szkołę policealną, a potem gminny ośrodek kultury. W swoim czasie byłam radną, a następnie przewodniczącą rady gminy.
Przez dwa lata redagowałam lokalne czasopismo "Wieści gminne" i napisałam książkę o miejscowości, a kiedy pracowałam w ośrodku kultury, wznowiłam wydawanie mego czasopisma.
Kupiłam samochód oraz mieszkanie w stanie surowym i w ciągu kilku lat wykończyłam je i zamieszkałam razem z dziećmi.
Kształciłam dzieci, dbając przede wszystkim o opanowanie przez nie języków obcych.
Niestety, nie zadbałam w ciągu tych lat o sferę osobistą - o przyciągnięcie swojej drugiej połówki... Ale nic straconego.
Napisałam książkę o naszej gminie pt. "Mokobody", a obecnie została ona wznowiona jako poprawione drugie wydanie.
Wspólnie z moją córką i synem w 2012 roku wydaliśmy zbiór poezji "ANIELSKIE DUSZE", gdzie można znaleźć wiersze moje i Ani (córki) oraz zdjęcia mego syna. Jego jest również opracowanie graficzne.
Od kilku lat jestem na emeryturze. Jestem babcią. Mam dwie wspaniałe wnuczki.
Stałam się spokojna, radosna, szczęśliwa, życzliwa, podniosła się moja samoocena. Odeszły wszelkie lęki, pretensje, wątpliwości, czarnowidztwo, poczucie winy, obraza itp. Jeśli pojawia się jakiś destrukcyjny wzorzec, rozpoznaję go i staram się "rozprawić się" z nim na bieżąco. Zbudowałam od nowa swój system wartości, swoją filozofię życiową. Jednak ciągle pracuję nad sobą - uczę się, pogłębiam i doskonalę swoją wiedzę, umiejętności a także swoje poglądy, a więc zmieniam także mój charakter. Nadal szukam swojej własnej drogi, drogi do Boga. Uczę się kochać i być kochaną.
Dziś czuję się pełnym miłości, radosnym, spokojnym i szczęśliwym człowiekiem.
Zaczęłam pomagać ludziom - nie tylko ich "uzdrawiać", ale inspirować do dostrzeżenia i zrozumienia ich własnej drogi życiowej. Czynię to bardzo chętnie.
Tutaj przedstawiam to, co jest mi bliskie, do czego doszłam. Mój życiorys nie jest wyjątkowy czy pokręcony - jest podobny do biografii tysięcy innych osób- mężczyzn i kobiet. Zamieściłam go po to, by stał się ilustracją tego, że można zmienić swoje życie - potrzeba na to chęci i odwagi, by przekształcić swoją hierarchię wartości, a co za tym idzie - swój charakter. Jedna z moich życiowych zasad brzmi: MAM ODWAGĘ, CZYNIĘ I MILCZĘ.
Często powtarzam: PUNKT WIDZENIA ZALEŻY OD PUNKTU SIEDZENIA lub PATRZENIA. Jeśli na tę sama sprawę patrzysz z odmiennych punktów widzenia, z innej perspektywy, Twoje samopoczucie i zdrowie polepsza się. A jeśli patrzysz na wszystkich i na wszystko oczami Boga czyli z miłością w sercu, bez osądzania i jeśli potrafisz wybaczać sobie i innym, Twoja droga staje się drogą do Boga, a obraza i agresja - świadoma i podświadoma - znikają same.
Dziś mam świadomość, że to ja jestem odpowiedzialna za wszystko, co mnie w życiu spotyka, że wszystko w moim życiu jest zgodne z Boskim Planem (Przeznaczeniem, Wolą Boga) i nie ma powodu by się buntować, być agresywnym czy osądzać siebie i ludzi, którzy stanęli na mojej drodze. Ich zachowania były i są odbiciem moich podświadomych intencji, mechanizmów, programów, przekonań, wzorców, emocji. Spotykani ludzie są zwierciadłem tego, co jest we mnie. Spotykani ludzie są moimi nauczycielami, a sytuacje w życiu - lekcjami i wskazówkami, nad czym w swoim życiu warto lub trzeba popracować. Dziś wiem, że to, co mnie denerwuje u innych jest odbiciem moich podświadomych intencji, mechanizmów, programów, wzorców, przekonań, emocji. Patrząc na ich zachowania oczyszczam siebie samą z tego, co nie jest Miłością, bo PODOBNE PRZYCIĄGA PODOBNE, a INTENCJE SIĘ DOGRYWAJĄ.
I jeszcze jedna uwaga- TO JEST MOJA DROGA I TYLKO MOJA. KAŻDY Z NAS JEST INNY I MA SWOJĄ WŁASNĄ DROGĘ. NIKT ZA NIKOGO NIE PRZEJDZIE JEGO DROGI, ANI NIKT ZA NIKOGO NIE PRZEŻYJE JEGO ŻYCIA. DLATEGO ROZWÓJ JEST SPRAWĄ INDYWIDUALNĄ.
Wiele spraw jest ustalonych przed naszym narodzeniem i jak by się nie potoczyły nasze losy, zaistnieje to, co ma zaistnieć, a im mocniej się przeciw czemuś buntujemy i przeciwstawiamy lub forsujemy na siłę coś, co nie jest zgodne z boskim planem (przeznaczeniem, boską wolą), tym silniej jest to blokowane poprzez niepowodzenia życiowe, nieszczęścia, choroby, śmierć…
MOŻNA PRZYJRZEĆ SIĘ RÓŻNYM SPOSOBOM I FORMOM PRACY NAD SOBĄ, MOŻNA I WARTO ZASTOSOWAĆ JE W SWOIM ŻYCIU, NATOMIAST DECYZJE KAŻDY PODEJMUJE SAM I PONOSI ZA TE DECYZJE CAŁKOWITĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ. NIECH BOSKA MOC BĘDZIE Z TOBĄ!