WIARA a RELIGIA
Końca świata w 2012 nie było i nie mogło być. Wszystko to ściema, biznes i polityka, pozwalająca trzymać "za pysk" i w ryzach tych, co strachem podszyci lub tych, co próbują samodzielnie patrzeć na Istnienie i odkrywać prawa Wszechświata.
Boją się w zasadzie wszyscy, a przynajmniej większość. Tylko ci, którzy wierzą w boską Moc, Opatrzność, są spokojni i potrafią z pokorą przyjąć to, co niesie LOS.
Mówię o boskiej mocy i będę tak mówić, bo to słowa najbardziej popularne i chyba najlepiej oddające sens tej POTĘGI.
Dla mnie BÓG to nie kościelny dogmat, który wymaga ode mnie podporządkowania się kościelnym wymogom, przestrzegania tego, co nakazują duchowni. Kościoły i wszelkie wyznania od bardzo dawna traktuję jako instytucje, a duchownych jako urzędników, którzy mają obowiązek dbać o dobro swej instytucji. I to jest OK., rozumiem to i szanuję, bo przecież każda grupa zawodowa ma taki właśnie moralny i prawny przymus wobec instytucji, do której jest "przypisana".
Byłam nauczycielką i jeśli nie przestrzegałabym zasad obowiązujących w moich fachu, byłabym nieskutecznym pedagogiem. Oczywiście, wiele z tego, co dzieje się w oświacie, może mi się nie podobać, mogę wyrażać także negatywne opinie, protestować, ale póki jestem nauczycielką, mam obowiązek dotrzymywać umowy, którą własnoręcznie podpisałam. Tak jest w każdym innym zawodzie: lekarz, prawnik, policjant, wojskowy, rolnik, rzemieślnik, robotnik itd. I ksiądz także.
Gorzej jest, gdy ktoś dla własnych lub ogólnych celów (rzekomo wyższych, kluczowych), wciąga do gry siłę wyższą, zasłaniając się tezą, że "Bóg tak chce", "to wola boska" itp.
To zwyczajne nadużywanie i sprzeniewierzenie się drugiemu przykazaniu: "Nie będziesz brał imienia Boga, Pana twego, nadaremno". Jakże często było i jest łamane to przykazanie. Wystarczy spojrzeć na historię ludzkości - wszelkie wojny, także wyprawy krzyżowe, rozpoczynano ponoć z woli Boga, a tak naprawdę z woli tych, co szastali imieniem Boga nadaremno i podszywali się pod Boską wolę i decyzję. Jak inkwizycja. Podobnie dzieje się obecnie, choć na mniejszą skalę. Jednak wystarczająco często, by trzymać w ryzach wiernych, strasząc wymyślonymi konsekwencjami za niewykonanie czegoś… "Nie chodzisz do kościoła (i nie dajesz na tacę), nie udzielę ci ślubu, nie pochowam, nie dam rozgrzeszenia" itd. Tak, jak by duchowny - zwyczajna istota ludzka, jak my wszyscy, otrzymał od Boga prawo rozgrzeszania drugiego takiego samego śmiertelnika…
Takie rozumowanie to czyste zarozumialstwo i pycha niebywała…
Wracając do pojęcia BOGA. Głęboko wierzę, że istnieje SIŁA WYŻSZA, którą mogę nazwać w różny sposób: BÓG, STWÓRCA, BOSKA MOC lub POTĘGA, NAJWYŻSZA BOSKA INTELIGENCJA,
WSZECHŚWIAT itd. W każdej religii jest ona nazywana inaczej, odmiennie się JĄ pojmuje, co znaczy, że dostrzega się JEJ przeróżne aspekty, oblicza. Ta MOC jest Twórcza, Sprawcza, Nieobjęta, Nieograniczona, Wszechpotężna, Nieodgadniona, Wszechobecna, Transformująca się czyli żywa, rozwijająca się, zmieniająca bezustannie.
BÓG TO ENERGIA, ale tak potężna i złożona, że my, naszymi ludzkimi umysłami nie jesteśmy w stanie JEJ ani ogarnąć, ani wyobrazić, ani opisać, ani poznać głębi jej działania i złożoności, wielostronności i wielopoziomowości, rozciągnięcia w czasie (liniowym) jej motywacji.
Nie na darmo funkcjonuje powiedzenie: Niezbadane są wyroki boskie".
Boga/ Wszechświata możemy doświadczyć nie umysłem lecz sercem (duszą) i zaledwie niektórych JEGO aspektów, w zależności od częstotliwości naszych wibracji osobistych. BÓG JEST JEDEN, CHOĆ MA WIELE IMION. Dlatego SPORY RELIGIJNE i UDOWADNIANIE WYŻSZOŚCI JEDNEJ RELIGII PONAD INNĄ SĄ POZBAWIONE JAKIEGOKOLWIEK SENSU i podstaw. Nie ma religii lepszej lub gorszej, wszystkie są najlepsze dla tych, którzy zostali ich wyznawcami.
Ktoś może zapytać: co z tymi, co wierzą w kamienie, fetysze, zjawiska przyrody itd. Na pewnym etapie rozwoju także te wierzenia odgrywają swoją rolę. Możemy je nazwać prymitywnymi, ale i one są ważne. Mowa jest o tym w doskonałej książce "ZŁOTA GAŁĄŹ".
Dla mnie osobiście stało się bardzo ważne, by rozgraniczać dwa pojęcia: WIARA i RELIGIA.
Dla większości ludzi, a przede wszystkim dla duchownych wszystkich wyznań, są to pojęcia równoważne: ten, kto chodzi do kościoła jest wierzący, a ten, kto nie chodzi - niewierzący. Sądzę, że to zbytnie uproszczenie.
Sami zaobserwujcie - niektórzy chodzą do kościołów, bo tylko tak potrafią okazać swoją pobożność, tylko tam potrafią się modlić, tylko tam ich wiara może być wzmocniona, tam utwierdzają się w swojej wierze pod kierownictwem duchownych, bo sami z serca nie potrafią złożyć żadnej modlitwy, więc powtarzają wszelkie kanoniczne modlitwy, wykonują rytuały, nie zawsze dla nich zrozumiałe. Jeszcze inni bywają w kościołach, żeby pobyć wśród ludzi, poczuć wspólnotę z innymi lub dlatego, że to jest dobrze widziane przez innych ludzi i nie jest się potem wytykanym palcami, jako "bezbożnik, heretyk". Zdarzają się tacy, co chodzą tam "dla świętego spokoju", bo trzeba być "jak wszyscy" albo z obawy, żeby ksiądz się "nie czepiał" gdy nadejdzie czas ślubu, chrztu czy pochówku. Chodzą też dlatego, bo wierzą księżom, którzy tłumaczą, że jak ktoś będzie chodził do kościoła, to będzie zbawiony, po śmierci może trafić do raju….
To wszystko jest związane z religią oraz kościołem, jako instytucją.
Popatrzmy, co się dzieje, gdy dla kogoś sprawy związane z religijnością, ściśle związaną z kościołem jako instytucją, stają się sensem życia, najwyższą wartością w życiu. Poświęcają swój czas, majątek, uwagę (za którą podąża energia) nie dla miłości do Boga, nie dla przestrzegania praw wszechświata czyli praw boskich, ale kreują sobie nowego Boga, którym jest instytucja kościelna. Tym samym naruszają pierwsze przykazanie: "Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną". Bo kościół i przykazania kościelne stawiają wyżej niż Boga i ponad boskie prawa. A sam kościół często uzurpuje sobie prawo do tego, by stawiać znak równości między wiarą a religią, a na już z pewnością nie wyprowadza z błędu i nie zawraca z niewłaściwej drogi żadnego fanatyka czy dewotki.
Popatrzcie na takich ludzi. Rodzi się w nich ogromna pycha, bo uważają się za lepszych, stojących bliżej Boga, a tak naprawdę "drepczą" bliżej swego kościoła i jego ideologii. Fanatycy i dewoci swój kościół i swoją religią uważają za najwartościowszą, jedynie słuszną i najlepszą na świecie. Dają sobie prawo osądzania innych, a nawet ich karania czy piętnowania. Często oskarżają innych o obrazę uczuć religijnych, czyniąc z siebie męczenników i ofiary na pokaz.
Tacy ludzie stają się niezwykle agresywni. Potępiają tych, którzy są innego wyznania, tych, co nie modlą się w kościele lecz w innych miejscach, niewierzących lub opierających swe życie na wybranej filozofii życiowej. Rodzi to zero tolerancji dla odmienności i inności.
Z własnego doświadczenia wiem, że dzieci w szkole często wytykają palcami, przezywają i izolują dziecko innego wyznania lub niewierzące. Jednak dziecko samo z siebie takiej postawy nie wymyśliło. Całą nienawiść i pogardę dla odmienności i brak tolerancji wyniosło z domu, przejęło od członków najbliższej rodzinny i środowiska.
To właśnie z postaw, które swoją religię stawiają ponad miłość do Boga wywodzą się fanatycy religijni, którzy gotowi są oddać życie za swoją religię, za swój kościół i jego ideologię, polec przy udowadnianiu słuszności wyznawanych dogmatów religijnych i stać się męczennikami za wiarę. Nie ma to najmniejszego sensu. Nie ma w tym żadnej chwały bożej, ani zasługi, lecz czysty egoizm, pycha i fanatyzm.
A jeśli na przestrzeni wieków doprowadzono do tego, że religia została połączona z ustrojem państwa, jak w krajach arabskich, gdzie islam jest religią państwową, to agresja wobec inności przybiera na sile, prowadzi do wojen i krwawej zemsty.
Religie często wypaczają rozumienie Boga dla własnych interesów - dla władzy i pieniędzy. Żadna religia nie uczy agresji, a jednak bardzo często z imieniem Boga na ustach niszczy, zabija się i upokarza innych ludzi.
A wiara w Boga, w Boskie Prawa (prawa wszechświata) jest bardzo prosta. Zawiera się w DZIĘCIORGU PRZYKAZAŃ, których nie ma potrzeby interpretowania przez duchowieństwo, oraz na BIBLII, która jest pismem tak głębokim i wielopoziomowym, że każdy może w nim dojrzeć to, co jest dla niego istotne w danym momencie, na ile jest otwarty i gotowy, by przyjąć konkretny poziom. Niepotrzebne jest więc narzucanie jakiejkolwiek interpretacji.
A modlitwy można zaczerpnąć nie tylko z kościelnego kanonu, ale i z innych źródeł, a przede wszystkim z głębi duszy, z serca, modlić się swoimi słowami.
Przypomina mi się pewna historia, którą znalazłam u Osho. Oto ona:
Jest taka słynna opowieść o Mojżeszu…
Mojżesz szedł kiedyś lasem i zobaczył modlącego się człowieka. Ten człowiek wygadywał takie bzdury, że Mojżesz musiał się zatrzymać. To, co mówił, było profanacją, świętokradztwem! Ten prosty człowiek mówił: "Boże, musisz czuć się czasami bardzo samotny, mogę do Ciebie przyjść i być z Tobą jak cień. Po co masz cierpieć na samotność, skoro ja tu jestem? Nie jestem bezużyteczny: wykąpię cię, wyjmę z Twoich włosów wszystkie wszy…"
Wszy?! Mojżesz nie mógł uwierzyć, co mówił ten człowiek.
Człowiek kontynuował swoją rozmowę z Bogiem: "Ugotuję Ci jedzenie, wszyscy lubią to, co gotuję. Pościelę Ci łóżko i wypiorę Ci ubrania. Gdy będziesz chory, zaopiekuję się Tobą. Będę Ci matką, żoną, sługą, niewolnikiem, mogę być wszystkim. Daj mi tylko znak, że mogę przyjść…"
Mojżesz zatrzymał się i zapytał go: " Co ty robisz? Z kim rozmawiasz? Wszy we włosach Boga? Kąpiel mu potrzebna? Skończ z tymi bzdurami! To nie modlitwa. Obrażasz Boga."
Widząc Mojżesza, człowiek padł do jego stóp.
- Wybacz mi - rzekł - jestem prostakiem, analfabetą, nic nie wiem. Nie wiem jak trzeba się modlić. Proszę, naucz mnie.
Mojżesz nauczył go właściwego sposobu modlenia się i był bardzo szczęśliwy, gdyż wprowadził tego człowieka na dobrą drogę. Szczęśliwy, z napuszonym ego, pełen pychy Mojżesz szedł dalej. Kiedy był sam w lesie, z nieba odezwał się grzmiący głos:
- Mojżeszu, wysłałem cię, abyś prowadził ludzi do mnie, łączył ludzi ze sobą, a nie po to, byś odsuwał ode mnie tych, co mnie miłują. To właśnie zrobiłeś. Ten człowiek był jednym z najbardziej mi bliskich. Gotów był uczynić dla mnie wszystko. A jeśli dla mnie, to i dla każdej bosko- ludzkiej istoty. Wróć do niego i przeproś go. Zabierz swoje modlitwy. Zniszczyłeś całe piękno jego dialogu. On jest szczery, pełny miłości. Jego miłość do mnie i do ludzi jest prawdziwa.. Cokolwiek mówi, mówi z głębi serca. To nie tylko obrządek. Ty dałeś mu rytuał. Będzie powtarzał słowa modlitw, których go nauczyłeś, ale będzie to na jego ustach, lecz nie będzie płynąć z głębi jego duszy.
Opowieść ta z pewnością nie straciła niczego ze swej aktualności.
Własne słowa skierowane do Boga, słuchanie Go, zachwyt dla Boskiego dzieła i mądrości, podziwianie harmonii i piękna, kochanie tego, co stworzył, a przede wszystkim Człowieka, wdzięczność za wszystko - to najwspanialsza modlitwa.
Ja osobiście tak czynię. Nie potrzebuję żadnych pośredników między mną a Bogiem.
Choć urodziłam się w konkretnej chrześcijańskiej religii, nie stawiam ani jej, ani żadnej innej ponad pozostałe.
Podziwiam i szanuję światłych, wyjątkowych księży, podobnie jak przedstawicieli innych zawodów. Lubię bywać w świątyniach różnych wyznań, ale najchętniej wtedy, gdy są puste, bo wtedy mogę odczuć wibracje tego miejsca, skupić się na modlitwie płynącej z głębi duszy. Szanuję i akceptuję każdego człowieka, bo każdy jest dzieckiem boskim i jest tu, w tym życiu z jakiegoś powodu - żeby odpracować swoją lekcję, którą zwie się różnie: Przeznaczenie, Wola Boska, Boski Plan itp. Powodem naszego pobytu na Ziemi, obecnego wcielenia jest podstawowe prawo wszechświata: prawo przyczyny i skutku, często zwane prawem karmy. Jeśli w innych swoich wcieleniach na skutek własnych decyzji, popełniliśmy błędy, przychodzimy w obecne wcielenie, by je naprawić. To jest Boski Plan, Przeznaczenie, Wola Boska. Niestety, kiedy się rodzimy, pamięć o tym, po co tu przyszliśmy, zostaję dość szybko zablokowana i sami w ciągu życia musimy odkryć sens naszego tu istnienia i lekcję, jaką mamy otrzymać. Każdy ma swoją indywidualną drogę; zaczynamy też z różnych poziomów. Jedni przychodzą z karmą czystszą, inni przeciwnie. Są tacy, co pokutują za grzechy przodków, biorąc na siebie ich wzorce. Jeszcze przed narodzeniem ustalamy z Boską Mocą czyli bierzemy na siebie to, co mamy do przerobienia, ale Bóg nie pozwala nam unieść więcej ciężarów życiowych ponad te, które jesteśmy w stanie udźwignąć.
Jeszcze jedno. BÓG JEST MIŁOŚCIĄ. Nie osądza nas, nie ocenia, nie karze. Prowadzi nas tak, byśmy ponieśli skutki wcześniejszych decyzji. I to jest całe nasze "piekło". Nie ma powodów winić Boga lub innych ludzi za nasze niepowodzenia, bo sami sobie zgotowaliśmy taki los. Wystarczy zaakceptować, pogodzić się, przyjąć z pokorą to, co niesie życie, choć czasami doświadczenia są tak bolesne, że niezwykle trudno nam to uczynić. Wtedy często wołamy i oskarżamy: "dlaczego mnie to spotkało? Dlaczego ja?, za co Bóg mnie ukarał" itp. To nie Bóg czy ludzie są winni, to my sami przyciągnęliśmy wydarzenia lub osoby swoimi świadomymi lub podświadomymi przekonaniami, intencjami, wzorcami, emocjami.
Inni ludzie są tylko wykonawcami naszych intencji, zwierciadlanym odbiciem naszych wewnętrznych emocji, przekonań i nie mają z tym nic wspólnego, pomagają nam zrealizować nasze PRZEZNACZENIE. Nie ma powodu, by obrażać się na nich, nienawidzić, mścić, oskarżać o coś, co nas spotkało, nawet jeśli w naszym rozumieniu jest to tragiczne, nieludzkie, straszne, niesprawiedliwe itd.
W bardzo wysokich boskich częstotliwościach nie istnieją pojęcia: dobro- zło, pozytywne- negatywne, właściwie- niewłaściwie, radosne- tragiczne; nie ma też innych oceniających kategorii. Te pojęcia, jak również koncepcję winy i kary wymyślili ludzie na własny użytek, najczęściej, by posiąść władzę na innymi. To, co my uważamy za tragedię jest w oczach Boga skutkiem w łańcuchu przyczynowo- skutkowym.
Bóg kocha każdego człowieka, każde stworzenie i w swej bezgranicznej miłości obdarzył nas wolną wolą. To my dokonujemy wyborów, jesteśmy za nie odpowiedzialni. Jednak nasze Przeznaczenie, Boski Plan, który wzięliśmy na siebie, a o którym zapomnieliśmy po urodzeniu, musi być zrealizowane i nad tym czuwają Boskie siły. Widzimy, że jedni mają ciężkie życie, inni lekkie i radosne, są bogaci i biedni, zdrowi, chorzy, niepełnosprawni, są tacy, którym wszystko się wali na głowę, i tacy, co mają szczęście itd. Każdy ma do odegrania określoną rolę, do przerobienia konkretną lekcji na Ziemi, by uzdrawiać i rozwijać swoją duszę oraz oczyszczać karmę, ponosząc skutki swoich wcześniejszych wyborów - szczególnie z poprzednich wcieleń.
Na wysokich boskich wibracjach kategoria CZASU wygląda inaczej. My, ludzie, znamy czas liniowy, którzy odkryliśmy i wykorzystujemy na własny użytek. Dla nas normalne jest to, że istnieje ciągłość liniowa czasu: przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. W Kosmosie/ wszechświecie, co coraz częściej udowadnia fizyka kwantowa, czas można ujrzeć jako strukturę koncentryczną (w uproszczeniu). Dla Boga/ Wszechświata nieważna jest liniowość, lecz związki przyczynowo- skutkowe usytuowane na różnych poziomach wibracji.
Przed wiekami istnienie Boga udowadniano dzięki filozofii i logice. Obecnie nastają czasy, gdy istnienie Boga udowadniają fizycy kwantowi za pomocą zawiłych wzorów, równań, logiki. Niestety, na razie są izolowani, nieuznawani ani przez naukowców, ani przez poszczególne religie i kościoły. Bo ich teorie są tak rewolucyjne, że stają w sprzeczności z fizyką niutonowsko- einsteinowską. Fizyka kwantowa wyjaśnia to, co klasyczna fizyka uważa za niemożliwe do udowodnienia.
Warto zobaczyć wspaniały film poświęcony miejscu fizyki kwantowej w życiu codziennym. Nosi on tytuł "CO TAK NAPRAWDĘ WIEMY?"
A miejsce Boga w naszym życiu?
Każdy z nas ma hierarchię własnych wartości. W niej jedne wartości stawiamy wyżej, innej niżej. Wprawdzie obecnie media starają się nam wmawiać, choćby poprzez reklamy, co powinno być dla wszystkim najwyższymi wartościami, lecz nie warto się nimi kierować. Jesteśmy istotami myślącymi, obdarzonymi wolną wolą i sami budujmy własną hierarchię wartości.
Budując własny system wartości lub rewidując i udoskonalając już istniejący, pamiętajmy o jednym. Niech w tej hierarchii Bóg i miłość do Boga znajdą się na samym szczycie naszych wartości. Wtedy wszystko okazuje się proste i piękne. Kiedyś też się buntowałam, złorzeczyłam i wyśmiewałam dewotów i fanatyków religijnych, a ponad Boga w swojej hierarchii wartości stawiałam najwyżej różne cele: praca, rodzina, partner, pieniądze, pozycja zawodowa itd. Ale nic mi z tego nie wyszło. Moje droga do Stwórcy nie wiedzie przez żadną z wartości, więc wciąż szukam swego miejsca, wciąż zadaję pytania…
Do dziś jestem daleka od tego, by Boga szukać w świątyniach. Znalazłam go w swoim sercu, w głębi duszy. Nie mam przymusu, by wciąż się modlić. Ale wiem już co znaczy MIEĆ BOGA W SERCU lub KOCHAĆ BOGA. To znaczy być przekonanym o istnieniu tej najwyższej siły, którą różnie mogę nazywać. To wierzyć, że wszystko jest stworzone przez tę siłę i kochać wszystkich ludzi, przyrodę i wszystko, co stworzone przez Najwyższego. Być wdzięcznym za wszystko, co mnie spotyka, nawet jeśli w pierwszej chwili jest to bolesne, przykre lub bezsensowne. A jednak wszystko ma swój sens, nic nie dzieje się przypadkowo, nawet jeśli my swoim rozumem nie jesteśmy w stanie dostrzec sensu wydarzeń.
NIEZBADANE SĄ WYROKI BOSKIE…
O Bogu i jego pojmowaniu można pisać w nieskończoność. To wdzięczny temat.
Na chwilę obecną poprzestaję na powyższym.